Wizja schizofreniczna
Kazimierz Dąbrowski
Wizja schizofreniczna, w: DEZINTEGRACJE – LAMENTACJE I MEDYTACJE EGZYSTENCJALNE, Warszawa 1980 (red. Tadeusz Kobierzycki)
Wizja schizofreniczna
Będę zbierać siły, będę uważać, będę się w sobie przerażać,
byle rozeznać to inne, i to, co bliższym się staje.
Byle nie ugrząźć na rozstajach, które dzielą od tego, co w innych
światach. Co boli i nęka zatratą. I przez zatratę wzrasta.
Nad wielka wodą miasto, nad wielką rzeką, księżyce,
I w górę, wyżej – ulica.
Stromo po schodach, stromo. Trudna i żmudna droga.
Miasto ze złotych promieni – świątynie w wiszących ogrodach
I fiołkowe cienie. Spiętrza się w górę ulica, do progów miasta,
do progów jasna. A pod stopami trwoga i ciągle tęsknota wzrasta.
I większa cichość i trwoga, i większa tajemnica niezgasła.
Niewiele można pomóc, bo w sobie każdy dorasta,
Bo z sobą spiera się w sobie, w drodze do grodu, do miasta.
Wkoło, po bokach groby, to ci, których trwoga dopadła,
I których lęk otoczył, ci którym serce zbladło,
którym się duch zamroczył. Mroki wahania się wkradły.
Idę pod górę stromą, wisząca ulica się chwieje.
Cicho, nie mówcie innym. Nie mówcie nic, nikomu.
Bo to ulica do domu, do tajemnicy, zawisłej nad
przepaściami. Chwieje się ta ulica, gwiazdy padają w lęku.
O męko odległości, o drogo do miłości, wśród lęków ogromu,
których rozeznać nie można, ani powiedzieć nikomu.
Po cieniach, po mroku, w uskokach, promienne miasto wstaje,
krzyż stoi na rozstajach. Za nami chyłkiem się skrada, przed nami
zygzakiem cień staje, jakiś olbrzymi, blady. O kraju, daleki kraju.
Idę wiszącą ulicą, idę zawisły w przestworzach, na ducha
dziwacznych bezdrożach. I padam, i w sobie się trwożę.
I wstaję w wahaniach, w oporach, I padam i znowu wstaję.
I idę, idę dalej… do miasta, do przeszłych zagrożeń.