Interludium – mroki i miraże
Kazimierz Dąbrowski
Interludium – mroki i miraże, w: DEZNTEGRACJE – LAMENTACJE I MEDYTACJE EGZYSTENCJALNE, Warszawa 1980 (red. Tadeusz Kobierzycki)
Interludium – mroki i miraże
Chmury i mroki, nic bliżej i nic dalej. Nie chcę
raz jeszcze płynąć falą, mojej pozornej wiedzy
zmysłowej. I rozumowania na usługach popędów.
Odrzucam pewność percepcji, organicznej i błędnej,
jednopoziomowość, jałowość i zaczadzenie.
Przecież wiem, że na długo, a może na zawsze,
chmury i mroki zamienią się w długą noc cierpienia.
W samotną noc duszy. Wtedy zobaczę słońce
w jednym tylko wymiarze. I gwiazdy jako miraże.
Bo uśmiechy giną w rozkładających się ciałach.
Trzeba odwrócić się od nauczonych wyrazów,
od próchna, od zarazy chwilowego trwania.
Od czczej potęgi, od paplaniny. Od pewności
i błędów. Od choroby, dziwnie przeczuwanej.
Zostaje droga tragiczna, smutna, uparta.
Prawie bez rezultatów. Trzeba pogrążyć się w rozpaczy
Zgonów. W buncie istnienia. I w błąkających się cieniach.
Zostaje droga przed siebie. zZe stratą rzeczy poniechanych.
Tylko dumą godności podparta. Tylko tyle warta,
co mały promień autentycznej mądrości.
II.
Ręce opuszczone, powieki obrzmiałe, serce stwardniałe
goryczą. Mówią nam, a może okłamują, że Bóg jest panem miłości.
Ale jak pogodzić się z ludzką żałośliwością i zamknąć ją w myślach?
Jak odnaleźć miłość w sercu zaciśniętym zdradą?
Miłość upokorzoną w więzieniach i w krematoriach,
miłość zdradzoną w pomordowanych dzieciach.
Miłość sponiewieraną w panowaniu ludzi złych i tępych,
miłość w milionach trupów, powieszonych i rozstrzelanych.
Mówi się wciąż pompatycznie, przemądrzale, logicznie,
że miłość rządzi światem. A tutaj zdrada codzienna, nieodmienna.
Potoki płyną, wzbierają wielkie rzeki, unoszą trumny rozbite,
a w nich zwłoki gnijące, psów i ptaków. Obok ludzie płaczący.
III.
Ludzie, jeżeli jesteście ludźmi, chodźcie z nami, w beznadziei, w buncie.
W odwadze, w Don Kichoterii. Bo tylko ona jest coś warta!
Idźmy do nieznanego, idźmy razem z zaciśniętymi ustami.
Przebijajmy się miłością, żałobą. Nienasyceni duchem.
Odważni wobec wzgardy, która nas otacza!
I która nam nigdy nie przebaczy! Twórzmy ludzką rzeczywistość
pomocy, empatii i rozeznania. Rzeczywistość modlitwy!
Nikt nam nie pomoże, nikt nie doda otuchy! Idźmy od błędów
do błędów, od zawodów, w zawody. Od mroków, w większe
mroki. Idźmy zawiedzeni, smutni, zrozpaczeni! Idźmy przez śmierć.
Przez obłąkanie, idźmy do prawdy, nawet przez samobójstwo!
Idźmy razem udręczeni, z duszą poranioną, z rozpaczą, tam,
gdzie inaczej! Z uwagą na cierpienia innych. Z pomocą
rozedrganemu płaczowi. Z tą mocą może dojdziemy do innej,
autentycznej rzeczywistości.
Jedna jest nadzieja i kropla otuchy, że razem w rozpaczy,
w śmierci, razem w obłąkaniu, w samobójstwie, w zaprzeczeniu
temu, co nieludzkie, tylko razem, będziemy mogli wyczuć,
usłyszeć „inną rzeczywistość”! Czystą, niezakłamaną, przejrzystą.
Rzeczywistość widzianą przez łzy.
Idźmy nad wielką wodę, aby zobaczyć siły i bezsiły życia.
Po tej wodzie, po morzu, ktoś idzie po falach, w dali.
Smutny i uśmiechnięty. Pochylony nad dolą ludzką,
Cichym płaczem, nasz płacz uciszający – Chrystus.